top of page

Tekst: Andrzej Pietowski

Zdjęcia: Roman Tomaszewski

 

Magazyn „Plus”

 

Z Zespołem Pieśni i Tańca „Polonia” w kolejne 20 lat

 

Polonijne Chicago 2007 roku przypomina pod pewnym względem Nowy Orlean w latach 20tych XX wieku. Jazz, dixie, radosny dźwięk trąbek i strun słychać było na każdym rogu ulicy gdzie koncertowała grupa czarnoskórych muzyków. W ciągu kilku ostatnich lat obserwujemy pewien fenomen w Chicago: działa już tutaj ponad 20  polonijnych zespołów pieśni i tańca. Obok tych najstarszych, z renomą , każda szkoła polonijna czy parafia chcialyby mieć własny zespół, występować na festiwalach i jeździć na tournee. Nad Mississippi nasycenie jazzem było tak wielkie a konkurencja tak silna, że dochodziło czasem do zabawnych sytuacji. Gdy zakontraktowany zespół umilał muzyką czyjeś wesele czy urodziny, pod oknami zjawiał się nieproszony inny zespoł - chwilowo bez zajęcia - i zaczynał jeszcze głośniejszy koncert. Część biesiadników zwykle wychodziła z domu i tańczyła na ulicy. Czasami dochodziło do przepychanek i bójek. W Chicago zespoły z reguły finansują się same a środki rodziców tańczących dzieci są bardzo skromne, więc trzeba zabiegać o sponsorów i walczyć o miejsce na scenie na prominentnym balu, koncercie czy bankiecie. Na dodatek, dzięki PRL-owskiej propagandzie taniec ludowy kojarzy się wielu z sub-kulturą czy wręcz prymitywizmem zagubionych na antypodach wiosek. Ta smutna spuścizna wyrządza niezasłużoną krzywdę rzeszom pasjonatów tej formy tańca i spędzania czasu.

 

Polskie Tańce Ludowe Receptą na Życie?

 

Taniec i muzyka ludowa nigdy mnie nie zachwycały. W Polskim Radiu godzinami nadawano programy folklorystyczne, mało kto tego słuchał a TVP transmitowała festiwale tańca ludowego. W miastach PRL-u, jakby na przekór propagandzie władz zakorzenił się fałszywy pogląd, że folklor, to coś jednoznacznego z wsią, i to bardzo odległą od cywilizacji.

 

W Chicago pracuję z młodzieżą licealną na co dzień i lamentuję nad ubóstwem form spędzania czasu proponowanych moim uczniom poza szkołą. Mnie zainteresowania wytyczała szkoła i programy w grupach zainteresowań czy w Domu Kultury. Patrząc wstecz doceniam te osiągnięcia minionej epoki, bo w Ameryce dzieci z rodzin emigranckich mają dużo skromniejsze możliwości wyboru. Nie słyszałem o tanim lub bezpłatnym centrum oferującym uczniom dodatkowe zajęcia po szkole. Młodzież przeważnie sama organizuje sobie czas zamykając się we własnym świecie dźwięków i wyobrażeń: przed komputerem czy telewizorem często ze słuchawkami na uszach. Rodzice w nawale prac i obowiązków wożą swe pociechy na treningi sportowe a polskie szkoły sobotnie staraja się nauczać języka i utrzymać kontakt z kulturą kraju, który niedawno opusciły. W starszych klasach licealiści szukają zarobku nierzadko kosztem nauki, swych marzeń i własnego rozwoju. Ci bardziej pechowi albo zaniedbani schodzą na tzw. złe drogi, sa wyobcowani, rozżaleni i zagubieni.  Dzięki dłuższemu obcowaniu z Zespołem „Polonia” stałem się świadkiem procesu edukacyjnego rozłożonego na wszystkie dni tygodnia i wiele lat w okresie formatywnym życia młodzieży. Jako pedagog doznałem swego rodzaju olśnienia: polski taniec ludowy jest silnym elementem wychowawczym, który stał się dla wielu młodych ludzi receptą na ciekawe życie.

 

Z tancerzami do Peru

 

W ubiegłym roku Zespół „Polonia”hucznie obchodził 20 lecie istnienia co wywołało sporo szumu w środowiskach polonijnych i mediach chicagowskich. Po  koncertach wytańczonych dla ukochanego papieża Jana Pawla II we Wloszech i w Izraelu, po wystepach na wegrzech , w Polsce i Kanadzie oraz glownych  nagrodach na miedzynarodowych festiwalach w Bułgarii i na Tajwanie  kierownictwo zaczęło myśleć o wyjeździe, ktory uświetniłby tę rocznicę. Wanda Tomaszewska znalazla w cyberprzestrzeni informację o festiwalu Folklorystycznym  w Peru. Niebawem przyjęto ofertę  „Polonii”, udziału w siedemnastej już - a dotąd całkowicie latynoskiej - imprezie tanecznej.

 

Pewnego wieczoru w Teatrze Chopina Anna Krysińska, Dyrektor „Polonii” spytała, czy chciałbym  pokazać jej młodzieży najciekawsze zakątki Peru, organizując ich podróż wokół Festiwalu Tańca Folklorystycznego „Festidanza 2006”, który odbędzie się w mieście Arequipa na południu kraju. Planowałem wtedy kolejny wyjazd do Ameryki Południowej i udało mi się wkomponować podróż „Polonii” w napięty kalendarz. Cieszyłem się, że zrobię frajdę młodym Polakom z Chicago zabierając ich w miejsca popularne jak i rzadko odwiedzane, często śladami naszych wypraw kajakowych przemierzających rzeki w Peru już od ćwierćwiecza. Potem mieliśmy pożegnać się na lotnisku w Limie, i to wszystko - usługa skończona. Nie myślałem, że połączy nas mocna nić przyjaźni.

 

 

Niespodziewany sojusznik.

 

Przedstawilem propozycję „Polonii”  Ambasadorowi RP w Limie. Pan Przemysław Marzec zapalił się do przyjazdu prawie 50-cio osobowego zespołu. Nie przypominam sobie, aby w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci polska grupa taneczna tego formatu promowała tutaj polską kulturę– powiedział. To wspaniała okazja abyśmy przypomnieli się w kraju Inków. Postaram się wam pomóc – obiecał. Wkrótce nadeszły zaproszenia: Ambasador zaproponował koncert na murawie w Ambasadzie RP dla uświetnienia Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Limie, z Pałacu Burmistrza w Cuzco przysłano propozycję występu w Miejskim Teatrze. Niebawem dołączyła do nich Dolina Colca zapraszając „Polonię” na występ z indiańskimi grupami tanecznymi. Z uczetsnictwa w festiwalu w Arequipie wyjazd rozrósł się do rozmiarów tournee.

 

Szok Kulturowy

 

Dla mlodzieży wychowanej w  wielkomiejskim komforcie Chicago przyjazd do - co tu ukrywać - biednej i przeludnionej Limy, był szokiem. Zmęczeni długim lotem przez Meksyk z przyklejonymi do szyb autobusu nosami chłonęli nieznane widoki slumsów: rzeki Rimac przypominającej miejski ściek z górami śmieci wysypanymi na obu brzegach, które rozgrzebywaly dzikie psy i porywaly podmuchy wiatru. Niestety Limy nie sposob ominąć i na każdego turystę czekają podobne obrazki, nietypowe dla reszty tego egzotycznego kraju. Na szczęście hotel znajdował się w nowoczesnej dzielnicy Miraflores i można było tam spokojnie odpocząć. W młodych głowach zaczęły rodzić się pytania: skąd takie kontrasty, czy ich nie można wyrównać? Jak żyją nasi rówieśnicy  w Peru? O czym marzą, na jaką liczą przyszłość? Młodzi Polacy-Amerykanie musieli uporać się sami z tymi pytaniami, szukająć odpowiedzi w zakamarkach Peru przez następne 3 tygodnie.

 

W mojej opinii podrożowanie jest okazją do przeglądania się w zwierciadle, jakim jest właśnie „inność” odległych ludów i kultur. Coraz bardziej zunifikowany i globalizowany świat krok po kroku odbiera nam tę możliwość. Większość turystów chce po prostu odpocząć od codziennego życia. Zamkniętci w sztucznych resortach, sterczących jak wyspy w oceanie kolorowej lub szarej nędzy, albo na statkach-miastach, jest karmiona plastikową papką mającą być przykładem kosmopolitycznej kultury i nowoczesności. A wystarczy tylko wyrwać się poza ogrodzenie resortu, popłynąć łodzią na ląd, wyjść z kilku-gwiazdkowego hotelu, by przeżyć coś autentycznego co dla  większości mieszkańcow naszego globu jest chlebem powszednim egzystencji. A jak rozkosznie smakuje potem obiad w dobrej restauracji czy ciepły prysznic w czystej łazience - powrót do własnej kultury. Takie zanurzenie w dziką przyrodę czy świat nieznanych nam ludzi może również przywrócić nam poczucie rzeczywistości i szczęścia.

 

Zespół „Polonia” z Chicago Ambasadorem Polski w Peru

 

Słowa Ambasadora Marca dały mi wiele do myślenia. Skoro od dziesięcioleci nie przyjechał do Peru poważny zespół z Polski a pozwolila sobie na to mlodzież z Chicago, świadczy to dobitnie jak  trudno jest uzyskać wsparcie dla przedsiewzięć kulturalnych w „starym kraju” gdy tymczasem pomysły wielkiego formatu udaje się realizowac właśnie nam, emigrantom i „polonusom” znad jeziora Michigan, korzystającym tylko z własnych środków. Ostatnim ambasadorem polskiej kultury w Peru było bodajże „Mazowsze”, oficjalny zespół kulturalny PRL-u finansowany z funduszy rządowych. „Polonia” mogłaby tylko pomarzyć o dostępie do skarbu państwa, czarterowych lotów czy kilkumiesiecznych turnee po egzotycznych kontynentach. A jednak, już po raz któryś Zespół udowodnił, że błyskotliwy pomysł, przedsiębiorczość i zaskórniaki rodziców tudzież donacje sponzorów można zamienic w wydarzenia kulturalne w dalekich krajach przeżywając wzruszenia wśród tysięcy ludzi. Gdy po tańcach półnagich Indian z lasu Amazońskiego, po błyskających ostrogami Gauchos z Argentyny i Chile, po bajecznie kolorowych sukniach dziewcząt z Meksyku przypominających w ruchu lot motyli, po tańcu tarantuli zapątującej w sieć chłopca indiańskiego w półmroku ogarniającym Koliseum w Arequipie, po obrzędach szamańskich i polowaniach na dziką zwierzynę odtwarzanych bezbłędnie przez mlodzież uniwersytecką – a jeszcze wczoraj „polółdzikich” mieszkańców bezkresnego lasu – gdy po tym rozszalałym żywiole Ameryki Poludniowej na scene wkroczyło 17 par ubranych w stroje krakowskie, publiczność bezbłędnie wyczuła, że ta grupa przyjechala z bardzo daleka i poprzez taniec pragnie zakomunikować diametralnie odmienne spojrzenie na ludzkie losy, marzenia i egzystencję - rodem z Europy.

 

Folklor i Taniec Ludowy Wywodzi się z Najgłębszych Korzeni Polskiej Kultury

 

Wspomniałem już, że w wielkomiejskiej Polsce folklor i ludowość kojarzyły się zwykle z jakąś forma „Cepelii” wykreowaną przez władze PRL-u. Tymczasem ogladając z bliska koncerty „Polonii”, przygotowując się do konferansjerki towarzyszącej ich ośmiu występom w Peru, uświadomiłem sobie, że folklor to nie „Cepelia” i nie skansen, ale sposób autentycznego wyrazu odrębnych grup kulturowych. Dowód? Proszę bardzo. W krótkiej przerwie podczas koncertu w Arequipie, tancerze zrzucili pasiaste stroje ze wstążkami i założyli skromne sukienki i kapelusiki, nieco przydługie spodnie i  luźne marynarki w kratę trochę przypominajace piżamy, ubrali „oprychowki”. Ta scena opowiadała o przedwojennej Warszawie. Młodzież rzemieślnicza stolicy spotyka się w niedzielę na Bielanach, tańczy w spelunkach Pragi – a tutaj młodzież z Chicago bezbłędnie, z ładunkiem werwy i humoru odmalowuje życie i beztroskę pokolenia, które już przebrzmialo. To przecież jest autentyczny folklor, ale miejski, zadziorny, stołeczny jakże odbiegający od ale i jak podobny do nastroju barów – milonga w Buenos Aires i ich tanga. Może dla kogoś było to oczywiste ale ja dzięki podróży z „Polonią” odkryłem starą prawdę: we wszystkich miejscach na ziemi, gdzie tylko żyją niezależne grupy ludzi, poprzez  ich własny sposób wyrażania wartości, przeżyc i obaw wspólnych całej rasie ludzkiej, czyli ogólnoludzkich tworzy się sub-kultura,. Część z tych zapisów ginie, inne trwają. Także dzięki troskliwości tancerzy z zespołów chicagowskich takich jak „Polonia”.  Młodzi Polacy odebrali owację na stojąco od ośmiotysięcznej widowni w Arequipie i stali się jej ulubieńcami rozpoznawalnymi na ulicach, gdzie młodzież szkolna prosiła ich o autografy i drobiazgi z Polski. Stali się niezwykle atrakcyjni właśnie przez swoją inność, elegancję i europejskość. Dla Peruwiańczyków byli tym „zwierciadłem”, tyle, że przywiezionym zza granicy.

 

Przyśpieszone dojrzewanie przez adaptację do nowych wyzwań

 

Przeciętny student w publicznym liceum w Chicago ma kłopoty z czytaniem, wypowiadaniem się na różne tematy, z niesmiałościa, osaczony jest przez wątpliwości -  co ja wiem, czy coś umię, coś potrafię? Jest kilka szkół odbiegających od tej normy, ale te tylko potwierdzają regułę.  W Peru od razu spostrzegłem, że tancerze z „Polonii” nie mają takich problemów. Byli pogodni, mili, zwykle zadowoleni i zdyscyplinowani a na próbach i koncertach pewni swoich umiejętności. Obserwowali otoczenie, czasem chodzili zamyśleni. Chłopcy radzili sobie z przemieszczaniem góry bagażu, ponad stu walizek. Dziewczyny nie narzekały na trudy podróży, wędrówek, zaziębienia czy zmęczenie, zupełnie odwrotnie niż ich rówieśniczki- księżniczki w Chicago. Grupa była zgrana, słuchała poleceń kierownictwa i wychowawców – swoich rodziców. Opuszczenie ustabilizowanego stylu życia w domu i wyjazd do nieznanych miejsc, gdzie nie wiadomo co się może zdarzyć, obcowanie z majestatyczną przyrodą Andów, spotkania z ludźmi tak odleglymi w sposobie myślenia i postrzegania świata, mówiących odmiennym językiem, noce spędzone w skromnych chatkach Indian na wyspie na jeziorze Titicaca czy na dnie Kanionu Colca - bez elektryczności, łazienek i gorącej wody - nieustannie bombardowało ich świadomość i podświadomość.

 

Pewna nauczycielka szkół publicznych w Chicago prowadząca meksykański zespół folklorystyczny napisała pracę magisterską, w której zmierzyła pozytywny wpływ pracy w zespole na rozwój jej podopiecznych. Wyniki były zaskakująco pozytywne. Teresa Pacyniak, również nauczycielka CPS, która wraz ze swoimi adoptowanymi dziećmi uczestniła w turnee „Polonii” w Peru tak ocenia swoje doświadczenia: „ja uwielbiam naszych tancerzy choć przyznam, że czasami są zbyt samowolni i wyrażają bardzo zdecydowane opinie. Ale obserwowałam jak potrafią odnaleźć się w niespodziewanej sytuacji. Na przykład w Limie podczas występu na trudnej do tańczenia murawie w Ambasadzie jakiś spóźniony dyplomata wyłączyl im muzyke zahaczając o przewód. Zatrzymali się na chwilę czekając na melodię, po czym ruszyli znienacka tanecznym krokiem śpiewając i tańcząc dalej, wychodząc w ten sposób z kłopotliwej sytuacji. Gdy na sporej wysokości w Arequipie – dodaje - tancerce zabrakło powietrza podczas suity warszawskiej, Tomek i Ola usiedli na skraju sceny i... zaczęli się całować. Myśląc, że to część choreografii publiczność nagrodziła ich wybuchem śmiechu i brawami. A im po prostu zabrakło tchu. Młodzież tańcząca w Zespole odbiera wiele typów edukacji: muzykę, zapamiętywanie tekstów, ćwiczenie inteligencji przestrzennej (układy taneczne), rytmikę, gimnastykę, grację i ogładę towarzyską. To jeszcze nie wszystko. Wyrabiają w sobie inteligencję podejmowania decyzji pod presją stresu, mają bogate życie towarzyskie, wielu przyjaciół – i jestem pewna – że z czasem nasze podróże zaowocują dla nich w postaci ciekawych karier zawodowych” – kończy pani Pacyniak.  

Inna mama Ewa Cholewińska „wsławila się” w Peru nie tylko złamaniem nogi na wyspie Amantani ale odważną decyzją poddania się operacji w obcym kraju aby skrócić okres rekonwalescencji. W podjęciu decyzji pomagała jej córka Monika, która wystartowała w „Polonii” w Krasnoludkach w wieku prawie 3 lat. Dzięki wspólnym tańcom jest częścią dużej „paczki” przyjaciół, ma kilka serdecznych przyjaciółek, którym może zwierzać się ze wszystkiego a w wolnych chwilach jeżdżą całą chmarą na deskach śnieżnych. Parę dni temu grupa urządziłą Monice 18te urodziny „z zaskoczenia”. Jest to bardzo spójne środowisko i pani Ewa jest przekonana, że przyjaźnie zadzieżgnięte w „Polonii” pozostaną im już na całe życie.

 

Joanna Tomaszewska: (fragmenty wybrac i przetlumaczyc)

 

            This is the point at which I get most passionate. The opportunity that polish dancing has given me to travel around the world is unmistakable. I cannot stress how much I have gained from traveling; how much I respect the diverse culture of the world, how much respect I have for individuals completely different from me, and how much I have grown as a person as a result. I share my most cherished memories across the sea, in places that exist only in dreams for others. Just recently, during my visit to Peru last summer, I was given the opportunity to perform in a small desolate town in the mountains. The entire town gathered for our performance; these were the most hospitable people I have ever met in my life. Although they could not offer much, the simple overjoyed smile on their face made me feel like I could dance on forever. This feeling was mutual among the entire group. That same day I was given the chance to visit the small, 6-bed hospital of Chivay. I shadowed a doctor in the hospital, as he gave me a tour of the place in which hundreds of lives were saved. The environment of the small town in Southern Peru was unforgettable, and I reflect those short moments as eternal memories.

 

Polonia Ensemble has given me a tremendous opportunity to dig deep into the roots of my culture, and preserve it for generations to come. Not only do I become closer to my heritage, but I also stretch it to local areas and areas around the world. Being a member in the Ensemble has taught me life skills, teamwork, time management, commitment (after all, I am dancing on average 6+ hours a week). The hardest experience I had throughout my dancing career definitely took place during my time in high school. I had to juggle schoolwork, tennis, and clubs with dance on top of all of this. Those days gave me a feeling of self-achievement, no doubt, and when I looked over my day, I took the greatest pride I could in what I had done. Though everything could be stressful at times, I came out of it a bigger and stronger person, and I owe it mostly to my dancing. Without it, I really don’t know where I would be today.

As my life’s story continues to unfold, dancing will continue to journey with it. No matter how hung up I get with introductory college life at a completely new place, I’m going to keep my doors open; the doors that lead to my heart and the heart that expresses my deepest passion for my heritage and my dance. I am going to stay close to my Polish roots, my culture, my family and friends, my love for dancing and my love for expression and imagination. And these words will guide me: "Character cannot be developed in ease and quiet. Only through experience of trial and suffering can the soul be strengthened, ambition inspired, and success achieved" [Hellen Keller].

           

Zakonczenie, krociotki wywiad z p. Cecylia Roznowska.

===============================================

.

Jesli „PLUS” zaakceptuje ten tekst to jutro w poniedzialek go zakoncze pod okiem Edytora.

Andrzej Pietowski

h. 773-481-0650

cell 773-744.4521

apietowski@juno.com

bottom of page